Początek lat 50, Polską rządziła „święta trójca” z nadania ZSRR - Prezydent RP Bolesław Bierut, naczelny spec od gospodarki Hilary Minc oraz szara eminencja odpowiedzialna za bezpieczeństwo Jakub Berman.
Nic więc dziwnego, że nawet dziwaczne dyrektywy swego protektora kierowane pod adresem Polski były sumiennie realizowane. Ziemie polskie znalazły się całkowicie w obrębie radzieckiej strefy wpływów i to Moskwa decydowała o ostatecznym kształcie. Wojska radzieckie stacjonowały w newralgicznych punktach Rzeczpospolitej nad Odrą, Dolnym Śląsku i Pomorzu Zachodnim, a ich transporty przekraczały linię graniczną bez jakiejkolwiek kontroli. Zgodnie z wytycznymi Stalina proces błyskawicznego uprzemysłowienia Polski ruszył pełną parą, całkowicie ignorując ofiary „przyspieszenia gospodarczego” w myśl stalinowskiej dyrektywy, że „skoro my zacisnęliśmy pasa, teraz wy musicie to uczynić”. Plan Sześcioletni miał zmienić ekonomiczne oblicze Polski, ale za cenę całkowitego uzależnienia jej od dostaw radzieckiego sprzętu i niektórych surowców. Proces ten zresztą został poddany surowej kontroli tysięcy specjalistów obecnych w każdym ministerstwie czy większym kombinacie przemysłowym.
Co więcej, na mocy dwustronnych umów, państwo Polsce było ciągłym dłużnikiem „wielkiego brata”, z tytułu powojennych rozliczeń, a jedynym towarem jakim mogła go spłacać był węgiel. Ponieważ to Rosjanie ustalali ceny i warunki spłaty, nie pozostało nam nic innego jak płacić, choć nawet Minc wyrażał wątpliwość, czy da się to zrobić.
Industrializacja „bratniej” Polski oparta na węglu dawała gwarancje na coraz lepsze efekty „braterskiej przyjaźni” W kręgach górniczych zaczęto mówić o budowie nowych kopalń, w tym tych na nowych obszarach. O istnieniu pokładów węgla w zakolu Bugu wiadomo było jeszcze przed wojną gdyż zostały rozpoznane i zdokumentowane przez profesora Jana Samsonowicza. W Polsce powojennej obejmowały one część Sokalszczyzny czyli powiaty Hrubieszowski i Tomaszowski. Nie mogło to ujść uwadze usłużnym wasalom.
Na dodatek był to teren nizinny zasobny w jedne z najbardziej urodzajnych gleb. Duża gęstość zaludnienia nie miała znaczenia dla sowieckich planistów, bo kto by się ludźmi przejmował.
Stalin i Wyszyński szybko doszli do wniosku, że gdyby nieco skorygować granicę Polski można by było przejąć ów łakomy kąsek, zwłaszcza, że przebiegała przezeń ważna linia kolejowa łącząca Rawę Ruską z Krystynopolem, a w istocie mogła stanowić część krótszej trasy ze Lwowa przez Kowel do Mińska. Gra była warta świeczki.
Wschodnia granica Polski, oficjalnie zagwarantowana układem z 16 sierpnia 1945 roku, już w końcu lat 40. została „wygładzona” w obrębie Podlasia, ale propozycje jakie otrzymano od strony sowieckiej na początku 1950 roku musiały wprawić w osłupienie nawet najbardziej wiernych przekonaniu o nieomylności „Geniusza Ludzkości”.
Zatem „Rząd RP zwrócił się do rządu ZSRR z prośbą o zamianę niewielkiego pogranicznego odcinka Polski na równorzędny mu przygraniczny odcinek terytorium ZSRR” Trudno o bardziej poniżające uzasadnienie tej grabieży, bo trudno nazwać ją wymianą, przypominającą bardziej bazarowe „machniom”, aniżeli uczciwą transakcją.
W ówczesnych warunkach politycznych wskazanie przez ZSRR terenów nad Bugiem i Sołokiją, było życzeniem które należało przyjąć bez dyskusji. Stronie polskiej pozostały jedynie targi o wielkość odstępowanych terytoriów i trzeba przyznać, że polscy negocjatorzy nie chcieli sprzedać tanio i kupić drogo. Podczas negocjacji jakie toczyły się w Moskwie w styczniu i lutym 1951 roku obie delegacje starały się podwyższać jak najbardziej wartość terytorium. Rosjanie początkowo proponowali wymianę niemal całych Powiatów Tomaszowskiego i Hrubieszowskiego wraz ze wspomnianym zakolem mamiąc zasobnymi lasami i ropą w Bieszczadach. Wiceministrem spraw zagranicznych był wówczas znany geograf Stanisław Leszczycki, który dyskretnie odradzał taką wymianę, przypominającą bardziej bazarowe „machniom”, aniżeli uczciwą transakcję. Tak więc Polacy odrzucili pierwotną wersję porozumienia i, chociaż Leszczycki został odwołany ze stanowiska w końcu 1950, układ miał dotyczyć wyłącznie kolana Bugu w zamian, za które mieliśmy otrzymać kawałek Bieszczad z jedyną „metropolią” Ustrzykami Dolnymi.
Sowiecki wiceminister spraw zagranicznych Ławrientiew ciągle podkreślał, że ZSRR odstępuje Polsce ziemie o wielkich bogactwach naturalnych. Umniejszał też znaczenie dla ZSRR-Ukrainy linii kolejowej z Kowla do Lwowa. Na zdanie polskich negocjatorów o zasobach węgla na tym terenie uczestniczący w rozmowach ukraiński wicepremier Korniejec odpowiadał, że badania zrobione przy granicy dały bardzo słabe wyniki. A przecież o złożach węgla wiedziano już przed wojną. Początkowo ustalono, że strona Polska winna dopłacić różnicę wynikającą z wyższej wyceny terytorium odstępowanego przez ZSRR. Kiedy nasi negocjatorzy nie godzili się na takie rozwiązanie postawiono ich przed faktem, że oznacza to rezygnację Polski z Niżankowic, Dobromila i Chyrowa. Na uwagę Zawadzkiego, że spowoduje to, iż linia kolejowa prowadząca do odstępowanych Polsce Ustrzyk Dolnych będzie biegła przez terytorium Ukrainy – ZSRR, zupełnie nie zareagowali.
I rzeczywiście w wyniku wymiany na trasie linii kolejowej z Zagórza do Przemyśla pociągi PKP będą przejeżdżały prze terytorium ZSRR-Ukrainy. Były zamykane i eskortowane przez jadących wewnątrz z psami i stojących na stopniach wagonów pograniczników, z gwiazdami na czapkach, najczęściej skośnookich i mało rozmownych.
Dość wątpliwa już była sama idea pozyskania zasobów ropy na tamtym terenie. Polscy geolodzy doskonale zdawali sobie sprawę, że w ofercie mowa była o niewielkich zasobach oczkowych złóż podobnych do tych w okolicach Krosna, Jasła i Gorlic. Były one dość dokładnie opisane na mapach geologicznych a wydobycie na poziomie rzeczywistym 85 ton na dobę nie miało większego wpływu na wielkość polskiego importu tego surowca.
Co z tego wynikło ?
Stosowny układ podpisano 15 lutego 1951 roku w Moskwie. W imieniu prezydenta Bieruta uczynił to jako pełnomocnik wicepremier Aleksander Zawadzki, zaś ze strony Prezydium Rady Najwyższej ZSRR Andriej Wyszyński. Oficjalny komunikat o podpisaniu umowy ukazał się dopiero 3 miesiące później tuż przed jej ratyfikacją i zaświadcza dobitnie nie tylko o „niezależności” Polski ale i „wielkiej polsko-radzieckiej przyjaźni” Czytamy w nim „Rząd RP zwrócił się do rządu ZSRR z prośbą o zamianę niewielkiego pogranicznego odcinka Polski na równorzędny mu przygraniczny odcinek terytorium ZSRR z powodu ekonomicznego ciążenia tych odcinków do przyległych regionów ZSRR i Polski. Rząd ZSRR zgodził się na prośbę rządu RP”. Przedstawiając 26 maja 1951 roku sejmowi układ do ratyfikacji wicepremier Aleksander Zawadzki stwierdził, że wymiana odcinków przygranicznych była podyktowana interesami gospodarki polskiej. Jako podstawowy motyw podał chęć pozyskania złóż ropy naftowej, które miały znajdować się w Bieszczadach po stronie radzieckiej. W zamian za te bogactwa naturalne ZSRR miał uzyskać jedynie ”pewne udogodnienia w komunikacji kolejowej” Umowa, oświadczył Zawadzki „stanowi nowy akt braterskiej pomocy dla nas ze strony ZSRR” / Umowa parafowana przez prezydenta Bolesława Bieruta, premiera Józefa Cyrankiewicza i ministra spraw zagranicznych Stanisława Skrzeszewskiego została opublikowana w Dz.U.R.P nr. 31 z 1951 roku.
Od postanowień konferencji jałtańskiej i poczdamskiej zmiana granic pomiędzy Polską a ZSRR była i jak dotychczas pozostaje największą. Przy tej okazji warto wspomnieć mało znany fakt narzucenia Polsce nie zapisanego w układzie obowiązku przyjęcia na przyłączany obszar uchodźców politycznych z Grecji, którzy do 1951 roku przebywali w ZSRR. Stad razem z mieszkańcami z sokalskiej grzędy w Bieszczadach we wsiach Krościenko, Stebnik, Liskowate, Trzcianiec, Wojtkowa i Kwaszenina osiedlano Greków.
Cóż to więc była za braterska pomoc ?? !!
Był on bardzo niekorzystny dla Polski, gdyż przewidywał pozostawienie po obu stronach granicy majątku nieruchomego wraz z infrastrukturą przemysłową, kolejową i łączności bez jakiegokolwiek odszkodowania. Tym samym do ZSRR włączona została część Województwa Lubelskiego o łącznej powierzchni 480 km2, ale z miastami: Bełz, Krystynopol, Ostrów, Uhnów i Waręż oraz wiele wiosek i ważny szlak kolejowy, zaś Polska otrzymała w zamian analogiczny obszar w Bieszczadach, ale jedynie z miasteczkiem Ustrzyki Dolne i kilkoma miejscowościami, z których największe to Czarna i Lutowiska / do 1957 roku Szewczenko/ – obecnie siedziby gmin. Ponadto porozumienie przewidywało powołanie Mieszanej Polsko-Radzieckiej Komisji dla Delimitacji Granicy, gdyż wcześniej negocjatorzy opierali się na mapach jedynie w skali 1:500 000, a dokładne wytyczenie granicy wymagało znacznie dokładniejszej znajomości topografii. Polskich geodetów na teren Bieszczad wpuszczono dopiero 26 października. Ze strony polskiej w pracach dokumentacyjnych wzięli udział uczniowie szkoły w Zbydniowie przygotowującej do zawodu geodety. Zajmowali się oni opisaniem granicy rolno-leśnej, zakwalifikowaniem chałup do przyszłego zasiedlenia. O tym, że pracowano nader pośpiesznie świadczą późniejsze załączniki do umowy, które miast precyzyjnie odwoływać się do ustanowionych i wymierzonych w terenie punktów określają przebieg linii granicznej, odwołując się do punktów topograficznych, jak kościoły, stacje kolejowe, miejscowości bez określenia ich granic.
Ponadto obie strony zobowiązały się do przeprowadzenia „stosownej” akcji wysiedleńczej. Pod tym ostatnim, eufemicznym określeniem, kryła się w rzeczywistości wywózka. Sowieci szybko zapakowali „swoich” do bydlęcych wagonów i wyekspediowali na wschód słusznie rozumując, że nikt z tych co przeżył lata 1939-41 na Kresach nie ośmieli się zbuntować, choć i tutaj zdarzały się wyjątki. Niektórzy Ukraińcy wywożeni z terenu Bieszczadów byli właścicielami indywidualnych gospodarstw, które nie były włączone do kołchozów. Na nowe miejsca według partyjnych dyrektyw mieli przybyć sami kołchoźnicy. W pierwszych transportach umieszczano właśnie ich grożąc tym, którzy nie wstąpią dobrowolnie do kołchozu, wywózką na Sybir.
Polacy mieli nieco trudniejsze zadanie, gdyż nie mając takich doświadczeń musieli przetransportować znaczną część mieszkańców ze wschodnich rubieży Powiatów Hrubieszowskiego i Tomaszowskiego, co napotkało na opór.
Część rodzin pozostała w swoich dawnych domach i musiała pogodzić się z ponownym przyjęciem radzieckiego obywatelstwa. Tryb przesiedlenia regulowała specjalna uchwała Prezydium Rządu, nigdy zresztą nie opublikowana, która gwarantowała ludności posiadającej na terenie podlegającym wymianie otrzymanie na nowym miejscu na własność równorzędnych co do wartości nieruchomości, w odniesieniu zaś do rolników nadanie im równorzędnych co do wartości gospodarstw rolnych wraz z zabudowaniami niezbędnymi do prowadzenia gospodarstwa. Za nie zebrane plony rolnicy mieli dostać odszkodowanie. Mieli zagwarantowane zwolnienie z obowiązkowych dostaw w roku 1951 i 1952, spłaty rat pobranych poprzednio kredytów też zostały o jeden rok przesunięte. Rzemieślnicy mieli otrzymać lokale na prowadzenie działalności. Przesiedlani mieli nakaz dokładnego posprzątania swojego mieszkania, gospodarstwa i obejścia, co było sprawdzane przez milicję. Po powiadomieniu o wymianie terytoriów na teren powiatów hrubieszowskiego i tomaszowskiego skierowano dodatkowe siły milicji, UB, WOP, w każdej gminie stały dodatkowe samochody straży pożarnej ściągnięte z innych powiatów i województw, by nikt nie odważył się protestować, rozebrać czy spalić chałupy. Przesiedleńców załadowywano na wagony. Na stacjach wyładunkowych nikt nie pytał ich o zgodę na osiedlenie w danej miejscowości. Kierujący transportem kredą pisali na wagonach –Czarna, Lipie, Szewczenko. Pod wagony zajeżdżały ciężarówki i ekipy wyładowcze po załadowaniu mienia i ludzi kierowały się do poszczególnych miejscowości. Pierwsze wrażenia były szokujące. W oficjalnym raporcie mimo propagandowego zadęcia znalazły się zapisy – „ przesiedleńcy pozostawili swoje domostwa oczyszczone i wybielone na nowym terenie zastali w budynkach brud, robactwo, stan budynków zarówno na wsi jak i w mieście jest katastrofalny, na 222 budynki przydzielone przesiedleńcom 54 znajdują się stanie zagrzybienia i nie nadają się do remontu, 62 znajdują się w stanie kompletnej ruiny, .. powszechny jest brak dostępu do wody do picia - np. duża wieś Czarna nie posiada w ogóle studni, sieć dróg nie istnieje, ..” Jeden z geodetów, którzy jako pierwsi weszli na przekazywany teren wspomina „nie było studni w której nie znajdowałby się kot, pies ptak czy zwykłe nieczystości, także w domu na środku, czasem na prymitywnym zbitym stole”
Na skutek braku umiejętności gospodarowania w nowych warunkach rolnicy uzyskiwali plony niższe niż wkład ziarna siewnego. Nie mogli wywiązać się z obowiązkowych dostaw, które szybko przywrócono. Wzorem innych części kraju wdrażano program kolektywizacji. Skutkowało to zrzekaniem się ziemi, ograniczaniem terenów upraw i narastaniem odłogów. W całym powiecie funkcjonował tylko 1 młyn i mimo dużej lesistości tylko 2 tartaki, nie było żadnego zakładu przemysłu terenowego cegielni, masarni, stolarni. Brakowało domów i mieszkań dla przesiedlonych nie mówiąc już o obiecywanych lokalach dla rzemieślników. Na 1 izbę przypadało 3,5 osoby. Mimo powszechnego zastraszania prze UB przesiedleni domagali się wywiązywania się przez władze ze swoich obietnic. Szczególnie ostro dali temu wyraz w 1956 roku kiedy zmusili władze do powołania komisji badającej sprawy związane z przesiedleniem. Pokłosiem jej pracy było wydanie szeregu zaleceń dla resortów, władz wojewódzkich oraz partyjnych. Dopiero po roku 1958 można mówić o zmianie doli osiedleńców, kiedy teren Bieszczad objęty został specjalnym programem rządowym i wojewódzkim.
W rezultacie „Akcji H-T” (nazwanej tak od pierwszych liter ich stolic) przesiedlono 14 151 osób, z tego na Ziemie Zachodnie 7460 osób /1917 rodzin/. Do „ziemi obiecanej” jaką były Bieszczady po tygodniowej kolejowej tułaczce przybyło 3934 osoby - 1097 rodzin. Taki rozkład miejsc osiedlenia wynikał z tego, że nie było możliwości pomieszczenia wszystkich przesiedleńców w Bieszczadach, w których na dodatek trzeba było podzielić się miejscami z przywiezionymi prawie w tym samym czasie uchodźcami politycznymi z Grecji. Przesiedleńcy byli zupełnie nieprzygotowanych do życia w pionierskich warunkach, karczunku oraz zmagania się kamienistą, mało urodzajną glebą w terenie o ostrym górskim klimacie i prawie całkowicie pozbawionym dróg.
Surowa gleba bieszczadzka nie mogła zastąpić czarnoziemu znad Sołokiji, podobnie jak kurne hyże nie mogły zastąpić pozostawionych zasobnych domów.
Przesiedlenia były tragedią dla mieszkańców po obydwu stronach granicy gdyż ci z równinnych terenów nie mogli przystosować się do bieszczadzkich górskich warunków podobnie jak wywiezieni stąd nie czuli się szczęśliwi w bezkresnym chersońskim stepie dokąd w większości trafili.
Dla sokalskiej grzędy była to już kolejna „czystka etniczna”. Pierwszej krwawej dokonywała na Polakach UPA od 1942 roku, drugiej równoległej dokonywali hitlerowcy na Żydach, trzecią było wysiedlenie Ukraińców w 1946 roku. Ta przeprowadzona w październiku i listopadzie 1951 roku, znana jako Akcja H-T, była czwartą i tym razem pełną. Nikt nie pozostał już na swoim miejscu.
Z dawanych przesiedleńcom obietnic spełniono właściwe jedną. Obiecywano im, że będą mieszkać w jednym powiecie i taki powiat utworzono od 1 stycznia 1952 roku. Powiat ustrzycki podzielono na jedno miasto i sześć gmin: miasto Ustrzyki Dolne, gminy: Czarna, Szewczenko siedziba w Szewczenku (od 1957 Lutowiska), Łobozew, Jasień i Polana do których później dołączono Wojtkową i Ropienkę. Granice obecnego powiatu bieszczadzkiego po podziale w 2002 roku obejmują w zasadzie tereny przyłączone do Polski w 1951 roku.
Niewielu świadków tych wydarzeń żyje do dzisiaj. Zwartą grupą przesiedlonych są dzisiaj w zasadzie mieszkańcy gmin Ustrzyki Dolne, Czarna i Lutowiska w obecnym powiecie bieszczadzkim. Aby zachować sąsiedzkie i rodzinne więzy niektóre wsie zostały zamieszkane w większości przez mieszkańców jednej tylko miejscowości np. Bystre w gminie Czarna – mieszkańców Krystynopola czy Jałowe w gminie ustrzyckiej w którym zamieszkali dawni mieszkańcy Uhnowa. Część z wysiedlonych skorzystała z możliwości wyjazdu na Ziemie Odzyskane ale nie stanowią oni zwartej grupy osadniczej.
Powołany do życia w 1991 roku Związek Wysiedlonych w Akcji H-T liczy ok. 120 członków utrzymujących się ze skromnych składek, pozbawionych dotacji ze strony państwa ale otrzymujący wsparcie od lokalnych samorządów. Przesiedleni nie zapominają o swoich rodzinnych stronach czego dowodem są coroczne wycieczki na ojcowiznę odbywane już w towarzystwie najmłodszych aby nie zapomnieli skąd ich ród. Te wyjazdy to nie tylko odwiedziny rodzinnych stron, to nie tylko zapalenie znicza na grobie ojca, dziadka czy sąsiada. W ciągu ostatnich 15 lat odnowiono kaplicę na cmentarzu w Bełzie, Sokalu, poprawiono ogrodzenie, oczyszczono wiele zapomnianych już grobów W 2001 roku w 50 rocznicę akcji H-T 1951 na 6 kościołach w Ustrzykach Dolnych, Czarnej, Jasieniu, Brzegach Dolnych, Lutowiskach i Ustjanowej wmurowano tablice upamiętniające to tragiczne wydarzenie.
Uzupełnieniem tego tekstu są umieszczone na stronie w tym dziale zdjęcia i „Sprawozdanie Komisji w sprawie przesiedlenia ludności. „
Tekst i zdjecia: Zygmunt Krasowski